Sekretne miejsca, nietoperze i plastikowe gówno jako pamiątka z Malezji

[English version below]

DSC02070.JPG

Od kilku dni jesteśmy już w Malezji. Mamy się dobrze, cały czas sprzyja nam „dobry wiatr”. Spotykamy ciekawych ludzi, którzy dają nam wskazówki jak dotrzeć do sekretnych miejsc. Więc podążamy.. 😉 Wszystko układa się samo, jak w scenariuszu lub w grze przygodowej 😀 Nie musimy zbyt wiele planować.

Tak też trochę przypadkiem trafiłyśmy Songkhla, naszej ostatniej destynacji w południowej Tajlandii. Miasto zupełnie zapomniane i nieodkryte przez turystów z zachodu. Zdecydowanie warte zobaczenia.

Ma bardzo bogatą historię, kiedyś był jednym z ważniejszych portów, gdzie spotykały się szlaki handlowe z różnych stron świata. Songkhla jest miejscem, gdzie spotykają się trzy kultury: Tajska, Chińska i Malezyjska, widoczne też są wpływy europejskie. Momentami przypominało nam Portugalię 😉 Nie jest małe, ale mimo to jest ciche i spokojne, życie toczy się tam powoli, a ludzie są bardzo sympatyczni i często do nas zagadywali i szczerze się uśmiechali 🙂

Była tam jakaś magia, która zatrzymała nas na kilka dni 🙂 Zamieszkałyśmy w małym, uroczym pokoiku z nietoperzami 🙂 Nie były ani przerażające ani groźne, można powiedzieć że wręcz słodkie.

Przez trzy dni próbowałyśmy złapać turystyczny tramwaj, który za darmo obwoził po całym mieście. Ciągle go mijałyśmy, ale nie mogłyśmy trafić na miejsce startu, a pytani ludzie (nawet w informacji turystycznej!) kierowali nas z jednej strony miasta na drugą 😉 Ostatecznie udało nam się go namierzyć, ale okazało się że całe miasto znamy już jak własną kieszeń i nie było nam to potrzebne.

Po kilku dniach wypracowanej „rutyny” ze względu na kończącą się tajską wizę musiałyśmy opuścić miasto. Tym sposobem obrałyśmy kierunek południowy, ku Malezji.

Przekroczyłyśmy więc granicę i ruszyłyśmy do Duty Free Shop. Podobno warto odwiedzić, wyczytałyśmy. Zakupiłyśmy więc niemieckie piwo i złapałyśmy trzęsącego się gruchota dalej na południe.

Pierwszym przystankiem w nowym kraju było Penang, zwane też Goerge Town, położone na wyspie. Żeby tam dotrzeć, musiałyśmy popłynąć promem z Butterworth czyli „Miasto masła warte”.  Kiedy przybyłyśmy do centrum, myślałyśmy, że cofnęłyśmy się w czasie 😉 bo wciąż trwały celebracje Chińskiego Nowego Roku..

George Town, multi-kulti miasto rowerów, street artu i dobrego jedzenia. Kiedyś skolonizowane przez brytyjczyków, co zdecydowanie można dostrzec, zarówno w architekturze jak i wszechobecnym języku angielskim. Przyszła też zachodnia  moda na hipsterskie knajpy, które są drogie i wcale nie fajne. Nie dla nas. A piwo tam kosztuje 20zł (my znalazłyśmy alternatywny bar pod sklepem: 3 piwa za 10zł ;)) Udzieliła nam się specyficzna atmosfera miasta. Szczególnie spodobała nam się indyjska dzielnica, głównie ze względu na pyszne jedzenie 🙂 W końcu jakaś odmiana od ryżu!

dsc02337

Zgadnijcie, gdzie znajduje się największa buddyjska świątynia w południowo-wschodniej Azji… Otóż w muzłumańskiej Malezji! Robi wrażenie, a 3km droga na wgórze prowadzi przez korytarze miliona straganów z kiczem, nawet można kupić plastikowe gówno. Serio.

DSC02473.JPG
Kek Lok Si Temple

 

Objechałyśmy też wyspę dookoła, odwiedziłyśmy też Świątynię Węży, w której widziałyśmy tyle węży, ile krokodyli w Amazonii!

***

We are in Malaysia for few days now. We are fine, all good things are coming to us by themselves, we almost don’t have to do anything! People we meet give us hints how to get to cool secret places and we follow.. like on a treasure hunt in a computer game 😉
Sometimes we also just have a good feeling about some places. That’s how we got to not popular among western tourists Songkhla. It’s a town in the south of Thailand, our last destinantion in the country.
It’s definitely worth visiting and has a very interesting history. It used to be one of the most important ports and it brings together three cultures: Thai, Malaysian and Chinese with a little influence of Europe. Looked a bit like Portugal 😉 It’s quiet and calm, people live their lives slowly and smile a lot 🙂
There was some kind of magic that kept us good few days. We moved in a little cute room and had bats as roommates 😉 They were not scary or dangerous, we would even risk saying they were completety cute!
For three days we tried to catch a free tourist tram to get a look around the city but it was always just passing us and we couldnt find a place where it starts. Tourist info were telling us to go to one place, and there were people saying that it’s somewhere else.. Crazy. When we finally managed to do it, we already knew the whole city so it was pointless.
After few days of nice „routine”, we had to leave because our Thai visa was coming to an end. Because of that we went south to Malaysia.
By hitchhiking we got to Butterworth (A city that’s worth the butter) and took a ferry to Penang (Georgetown). When we arrived, we thought we got back in time and it’s Chinese New Year all over again cause lots of people were still celebrating on the streets.

George Town, a multicultural city of bicycles, street art and good food. It was colonized by the british what you can really notice in the architecture and english language all over the place. It also got reached by western trends and infected by hipster style cafes and restaurants. Expensive and snobby. Not reall for us. Despite of this we really liked the city, especially Little India district with amazing food 🙂 finally a little break from rice!
Guess where is the biggest buddist temple in whole south-east Asia? Exactly! In muslim Malaysia! It’s really impressive and there is a 3km path leading to the temple covered with kitsch and shit. Seriously.
We also went all around Penang Island and went to Snake Temple. We’ve seen just as many snakes as crocodiles in Amazonas! 🙂