Zacznijmy od smutnej wiadomości, z powodu usterek technicznych i naszego niebywałego pecha do elektroniki, zdjęć w tym poście nie będzie (jedynie te zachowane na telefonie ;))
Wyobraźcie sobie willę, stojącą tuż obok stacji benzynowej, przy autostradzie. Budynek lekko odrapany, trochę zaniedbany, ale wciąż przypomina mały „zamek”. Trafiamy tam przez przypadek, pocztą pantoflową, nie wiemy czego się spodziewać. Przekraczamy próg, a tam kilkunastu podróżników z róznych stron świata, leżą na dywanie i piją herbatę 😉 Wymiana informacji, co? kto? gdzie? jak? kiedy? 😉
Było to interesujące miejsce, ale zarazem też zagadkowe i dziwne. Oprócz podróżników, nie wiadomo skąd i kiedy pojawia się grupa Malezyjczyków, czterech mężczyzn i jedna kobieta. Przynoszą jedzenie i inne dobrodziejstwa. Jak się później dowiadujemy, właśnie ta kobieta jest właścicielką domu, a reszta to jej mąż.. i przyjaciele.
Wydawałoby się, że to dom otwarty dla podróżników, gdzie panuje zupełna wolność, wszyscy wszystkim się dzielą i mogą zostać jak długo chcą i robić co tylko chcą. W rzeczywistości pełen niewypowiedzianych zasad, obowiązków, „miłych” rozkazów, gdzie posiłki spożywane są o ustalonych godzinach i tylko wspólnie.
Mimo, że podobała nam się ogólna idea tego miejsca i brałyśmy czynny udział we wspólnym życiu, poczułyśmy, że nadmiernie wykorzystali naszą wolę pomagania. W skrócie – zostałyśmy służącymi na zamku. Poznałyśmy tam fajnych ludzi, ale nie jest to miejsce do którego byśmy wróciły.
Opuściłyśmy więc Zamek, kierując się ku naturze. Plantacje truskawek, gigantyczne kapusty, szlaki przez dżunglę, a wkoło pola zielonej herbaty. W okolicy kilka małych miasteczek wypełnionych hotelami i restauracjami, przypominające polskie kurorty. Miejscowośc, w której się zatrzymałyśmy, nazwałyśmy więc Szczyrkiem. Brakowało tylko wyciągów krzesełkowych.
Żeby sprawdzić nasze możliwości, wybrałyśmy się na najtrudniejszy szlak prowadzący na najwyższy szczyt w regionie. Mnóstwo błota, pionowe ściany, liny, słabe oznakowanie… Kiedy dotarłyśmy na szczyt, doznałyśmy szoku i to nie z powodu widoku. Okazało się, że można tam wjechać samochodem, a widok.. no cóż. Mimo to byłyśmy z siebie dumne i sama ciężka droga sama w sobie zaspokoiła naszą potrzebę obcowania z naturą 😉
Wracając, wskoczyłyśmy między krzaki na gigantycznej plantacji herbaty, gdzie mogłyśmy się zrelaksować i poudawać pracowników.
Po kilku dniach relaksu w otchłaniach natury, ruszyłyśmy do stolicy, którą nazywamy Kualalala.
Wielkie wieżowce, szalone konstrukcje, kilkupoziomowe drogi, świetnie zorganizowany transport i nadziemne tunele między budynkami, sprawiały, że czułyśmy się tam jak w mieście przyszłości. Inna planeta. Ma ono jednak swój charakter i duszę.
Miałyśmy szczęście być tam akurat w dniu hinduskiego święta Thaipusam, które odbywało się w zapierających dech w piersiach, ogromnych jaskiniach Batu Caves.
![thaipusam-batu-caves-1024x682](https://potarganewiatrem.wordpress.com/wp-content/uploads/2017/02/thaipusam-batu-caves-1024x682.jpg?w=444&h=295)
Pełnia książyca, tabuny kolorowych, odświętnie ubranych hindusów, pnących się po niemalże trzystustopniowych schodach, w rytmie tradycyjnej muzyki. wszystkie te czynniki sprawiły, że można było tam poczuć prawdziwą magię.
Silni mężczyźni nosili na plecach własnoręcznie zbudowane ołtarze, a kobiety na głowach dzbany z mlekiem.
Jest to święto dziękczynne, ku czci boga Lord Murgan, którego wielki posąg znajduje się właśnie w Batu Caves. Pielgrzymi przychodzą tam z różnorakimi prośbami, a kolejnego roku, jeśli ich życzenie zostało spełnione, w ramach wdzięczności golą głowy i przynoszą dary.
Ostatnią naszą destynacją w Malezji była Malaka. Małe, przyjemne, kolonialne miasteczko, w którym czułysmy się trochę jak w Wenecji, a trochę jak w Portugalii.
Co wyróżnia je spośród innych to wszechobecne szalone riksze z wizerunkami z kreskówek. Nie mamy pojęcia o co Azjatom chodzi z tymi kreskówkami, ale wygląda na to że mają obsesję. Pikachu wciąż obecne dosłownie wszędzie.
Po pobycie w Malezji, wróciłyśmy do Bangkoku, aby rozpoczać nowy etap podroży w powiekszonym składzie, ale o tym w kolejnym poście…
[ENGLISH]
Let’s begin with a sad story of our problems with electronical devices.. Due to a broken SD card, there will be only few pictures in this post.
Imagine a willa, standing just right next to a gas station on the highway. The building is a bit old and needs renovation but still looks a bit like a little „castle”. We got there by accident, without knowing what to expect. When we went inside, there were around 10 travelers laying down on the carpet and drinking tea 🙂 We introduced ourselves and exchanged few typical information.
It was an interesting place, but also quite weird. Except for the travelers, there were few locals coming every evening. One woman that owned the house, her husband and friends. They were always bringing food and other stuff and sharing with everyone.
You could imagine this place as an open house, where everybody is equal and free, where people share everything. Sounds great but unfortunately the reality was different. The house was filled with rules that nobody told us about. The owner and her friends were ordering people to do things and we could eat only all together and only at certain time.
Even though we liked the general idea of the place and were very grateful for free food and acomodation, we felt a little bit used in there and left after 2 days. We met a lot of nice people there but it´s definitely not a place we would come back.
So we left the castle and headed north to the nature. Plantations of strawberries, huge cabbages, jungle treks and fields of tea trees all around. There few little towns in the region with hotels and restaurant that reminded us of polish towns in the mountains.
To check our hiking skills, we took the hardest trek leading to a high mountain with great view (that´s what they said). When we got to the top we were shocked and its wasn´t because of the (not so much) amaying view. It turnde out you can easily get there by car. Although we were happy we went there cause the way itself was very rewarding.
On the way back to the town we went through a tea plantation where we got off the beaten track and got lot in the bushes 🙂
After few days of relaxing in the countryside, we headed to Kuala Lumpur. Skyscrapers, crazy buildings, few levels of roads and sky bridges between buildings made us feel like on a diferent planet.
We were lucky enough to be there on a day of hindu festival Thaipusam, which took place in a breathtaking Batu Caves.
Full moon, hundreds of thousands people colorfully dressed, walking up nearly 300step Caves in the rytm of traditional hindi music. It all made us feel a real magic.
Thaipusam is a thanksgiving holiday. The indians walk to Batu Caves with wishes and if they come true, the come back next year without hair, bringing gifts.
The last place we went in Malaysia was Malaka. It was a little, nice, colonial city where we felt like in Venice or Portugal 🙂 What is special about this town is their obsession with cartoons. Pikachu, Hello Kitty and Frozen everywhere!
After Malaysia, we came back to Bangkok to start our trip with a new member, but about this we will write later.