Niewidzialna Malezja czyli służba w zamku, plantacje herbaty i kosmiczne Kualalala

20170207_160520

Zacznijmy od smutnej wiadomości, z powodu usterek technicznych i naszego niebywałego pecha do elektroniki, zdjęć w tym poście nie będzie (jedynie te zachowane na telefonie ;))

Wyobraźcie sobie willę, stojącą tuż obok stacji benzynowej, przy autostradzie. Budynek lekko odrapany, trochę zaniedbany, ale wciąż przypomina mały „zamek”. Trafiamy tam przez przypadek, pocztą pantoflową, nie wiemy czego się spodziewać. Przekraczamy próg, a tam kilkunastu podróżników z róznych stron świata, leżą na dywanie i piją herbatę 😉 Wymiana informacji, co? kto? gdzie? jak? kiedy? 😉

DSC02527.JPG

Było to interesujące miejsce, ale zarazem też zagadkowe i dziwne. Oprócz podróżników, nie wiadomo skąd i kiedy pojawia się grupa Malezyjczyków, czterech mężczyzn i jedna kobieta. Przynoszą jedzenie i inne dobrodziejstwa. Jak się później dowiadujemy, właśnie ta kobieta jest właścicielką domu, a reszta to jej mąż.. i przyjaciele.

Wydawałoby się, że to dom otwarty dla podróżników, gdzie panuje zupełna wolność, wszyscy wszystkim się dzielą i mogą zostać jak długo chcą i robić co tylko chcą. W rzeczywistości pełen niewypowiedzianych zasad, obowiązków, „miłych” rozkazów, gdzie posiłki spożywane są o ustalonych godzinach i tylko wspólnie.

Mimo, że podobała nam się ogólna idea tego miejsca i brałyśmy czynny udział we wspólnym życiu, poczułyśmy, że nadmiernie wykorzystali naszą wolę pomagania. W skrócie – zostałyśmy służącymi na zamku.  Poznałyśmy tam fajnych ludzi, ale nie jest to miejsce do którego byśmy wróciły.

Opuściłyśmy więc Zamek, kierując się ku naturze. Plantacje truskawek, gigantyczne kapusty, szlaki przez dżunglę, a wkoło pola zielonej herbaty. W okolicy kilka małych miasteczek wypełnionych hotelami i restauracjami, przypominające polskie kurorty. Miejscowośc, w której się zatrzymałyśmy, nazwałyśmy więc Szczyrkiem. Brakowało tylko wyciągów krzesełkowych.

Żeby sprawdzić nasze możliwości, wybrałyśmy się na najtrudniejszy szlak prowadzący na najwyższy szczyt w regionie. Mnóstwo błota, pionowe ściany, liny, słabe oznakowanie… Kiedy dotarłyśmy na szczyt, doznałyśmy szoku i to nie z powodu widoku. Okazało się, że można tam wjechać samochodem, a widok.. no cóż. Mimo to byłyśmy z siebie dumne i sama ciężka droga sama w sobie zaspokoiła naszą potrzebę obcowania z naturą 😉

20170208_112819

Wracając, wskoczyłyśmy między krzaki na gigantycznej plantacji herbaty, gdzie mogłyśmy się zrelaksować i poudawać pracowników.

Po kilku dniach relaksu w otchłaniach natury, ruszyłyśmy do stolicy, którą nazywamy Kualalala.

Wielkie wieżowce, szalone konstrukcje, kilkupoziomowe drogi, świetnie zorganizowany transport i nadziemne tunele między budynkami, sprawiały, że czułyśmy się tam jak w mieście przyszłości. Inna planeta. Ma ono jednak swój charakter i duszę.

Miałyśmy szczęście być tam akurat w dniu hinduskiego święta Thaipusam, które odbywało się w zapierających dech w piersiach, ogromnych jaskiniach Batu Caves.

thaipusam-batu-caves-1024x682
Zdjęcie pożyczone z http://www.wheresidewalksend.com

Pełnia książyca, tabuny kolorowych, odświętnie ubranych hindusów, pnących się po niemalże trzystustopniowych schodach, w  rytmie tradycyjnej muzyki. wszystkie te czynniki sprawiły, że można było tam poczuć prawdziwą magię.

Silni mężczyźni nosili na plecach własnoręcznie zbudowane ołtarze, a kobiety na głowach dzbany z mlekiem.

Jest to święto dziękczynne, ku czci boga Lord Murgan, którego wielki posąg znajduje się właśnie w Batu Caves. Pielgrzymi przychodzą tam z różnorakimi prośbami, a kolejnego roku, jeśli ich życzenie zostało spełnione, w ramach wdzięczności golą głowy i przynoszą dary.

Ostatnią naszą destynacją w Malezji była Malaka. Małe, przyjemne, kolonialne miasteczko, w którym czułysmy się trochę jak w Wenecji, a trochę jak w Portugalii.

img_20170211_122513

Co wyróżnia je spośród innych to wszechobecne szalone riksze z wizerunkami z kreskówek. Nie mamy pojęcia o co Azjatom chodzi z tymi kreskówkami, ale wygląda na to że mają obsesję. Pikachu wciąż obecne dosłownie wszędzie.

img_20170211_143442-1

Po pobycie w Malezji, wróciłyśmy do Bangkoku, aby rozpoczać nowy etap podroży w powiekszonym składzie, ale o tym w kolejnym poście…

 

[ENGLISH]

Let’s begin with a sad story of our problems with electronical devices.. Due to a broken SD card, there will be only few pictures in this post.

Imagine a willa, standing just right next to a gas station on the highway. The building is a bit old and needs renovation but still looks a bit like a little „castle”. We got there by accident, without knowing what to expect. When we went inside, there were around 10 travelers laying down on the carpet and drinking tea 🙂 We introduced ourselves and exchanged few typical information.

It was an interesting place, but also quite weird. Except for the travelers, there were few locals coming every evening. One woman that owned the house, her husband and friends. They were always bringing food and other stuff and sharing with everyone.

You could imagine this place as an open house, where everybody is equal and free, where people share everything. Sounds great but unfortunately the reality was different. The house was filled with rules that nobody told us about. The owner and her friends were ordering people to do things and we could eat only all together and only at certain time.

Even though we liked the general idea of the place and were very grateful for free food and acomodation, we felt a little bit used in there and left after 2 days. We met a lot of nice people there but it´s definitely not a place we would come back.

So we left the castle and headed north to the nature. Plantations of strawberries, huge cabbages, jungle treks and fields of tea trees all around. There few little towns in the region with hotels and restaurant that reminded us of polish towns in the mountains.

To check our hiking skills, we took the hardest trek leading to a high mountain with great view (that´s what they said). When we got to the top we were shocked and its wasn´t because of the (not so much) amaying view. It turnde out you can easily get there by car. Although we were happy we went there cause the way itself was very rewarding.

On the way back to the town we went through a tea plantation where we got off the beaten track and got lot in the bushes 🙂

After few days of relaxing in the countryside, we headed to Kuala Lumpur. Skyscrapers, crazy buildings, few levels of roads and sky bridges between buildings made us feel like on a diferent planet.

We were lucky enough to be there on a day of hindu festival Thaipusam, which took place in a breathtaking Batu Caves.

Full moon, hundreds of thousands people colorfully dressed, walking up nearly 300step Caves in the rytm of traditional hindi music. It all made us feel a real magic.

Thaipusam is a thanksgiving holiday. The indians walk to Batu Caves with wishes and if they come true, the come back next year without hair, bringing gifts.

The last place we went in Malaysia was Malaka. It was a little, nice, colonial city where we felt like in Venice or Portugal 🙂 What is special about this town is their obsession with cartoons. Pikachu, Hello Kitty and Frozen everywhere!

After Malaysia, we came back to Bangkok to start our trip with a new member, but about this we will write later.

 

 

 

 

Sekretne miejsca, nietoperze i plastikowe gówno jako pamiątka z Malezji

[English version below]

DSC02070.JPG

Od kilku dni jesteśmy już w Malezji. Mamy się dobrze, cały czas sprzyja nam „dobry wiatr”. Spotykamy ciekawych ludzi, którzy dają nam wskazówki jak dotrzeć do sekretnych miejsc. Więc podążamy.. 😉 Wszystko układa się samo, jak w scenariuszu lub w grze przygodowej 😀 Nie musimy zbyt wiele planować.

Tak też trochę przypadkiem trafiłyśmy Songkhla, naszej ostatniej destynacji w południowej Tajlandii. Miasto zupełnie zapomniane i nieodkryte przez turystów z zachodu. Zdecydowanie warte zobaczenia.

Ma bardzo bogatą historię, kiedyś był jednym z ważniejszych portów, gdzie spotykały się szlaki handlowe z różnych stron świata. Songkhla jest miejscem, gdzie spotykają się trzy kultury: Tajska, Chińska i Malezyjska, widoczne też są wpływy europejskie. Momentami przypominało nam Portugalię 😉 Nie jest małe, ale mimo to jest ciche i spokojne, życie toczy się tam powoli, a ludzie są bardzo sympatyczni i często do nas zagadywali i szczerze się uśmiechali 🙂

Była tam jakaś magia, która zatrzymała nas na kilka dni 🙂 Zamieszkałyśmy w małym, uroczym pokoiku z nietoperzami 🙂 Nie były ani przerażające ani groźne, można powiedzieć że wręcz słodkie.

Przez trzy dni próbowałyśmy złapać turystyczny tramwaj, który za darmo obwoził po całym mieście. Ciągle go mijałyśmy, ale nie mogłyśmy trafić na miejsce startu, a pytani ludzie (nawet w informacji turystycznej!) kierowali nas z jednej strony miasta na drugą 😉 Ostatecznie udało nam się go namierzyć, ale okazało się że całe miasto znamy już jak własną kieszeń i nie było nam to potrzebne.

Po kilku dniach wypracowanej „rutyny” ze względu na kończącą się tajską wizę musiałyśmy opuścić miasto. Tym sposobem obrałyśmy kierunek południowy, ku Malezji.

Przekroczyłyśmy więc granicę i ruszyłyśmy do Duty Free Shop. Podobno warto odwiedzić, wyczytałyśmy. Zakupiłyśmy więc niemieckie piwo i złapałyśmy trzęsącego się gruchota dalej na południe.

Pierwszym przystankiem w nowym kraju było Penang, zwane też Goerge Town, położone na wyspie. Żeby tam dotrzeć, musiałyśmy popłynąć promem z Butterworth czyli „Miasto masła warte”.  Kiedy przybyłyśmy do centrum, myślałyśmy, że cofnęłyśmy się w czasie 😉 bo wciąż trwały celebracje Chińskiego Nowego Roku..

George Town, multi-kulti miasto rowerów, street artu i dobrego jedzenia. Kiedyś skolonizowane przez brytyjczyków, co zdecydowanie można dostrzec, zarówno w architekturze jak i wszechobecnym języku angielskim. Przyszła też zachodnia  moda na hipsterskie knajpy, które są drogie i wcale nie fajne. Nie dla nas. A piwo tam kosztuje 20zł (my znalazłyśmy alternatywny bar pod sklepem: 3 piwa za 10zł ;)) Udzieliła nam się specyficzna atmosfera miasta. Szczególnie spodobała nam się indyjska dzielnica, głównie ze względu na pyszne jedzenie 🙂 W końcu jakaś odmiana od ryżu!

dsc02337

Zgadnijcie, gdzie znajduje się największa buddyjska świątynia w południowo-wschodniej Azji… Otóż w muzłumańskiej Malezji! Robi wrażenie, a 3km droga na wgórze prowadzi przez korytarze miliona straganów z kiczem, nawet można kupić plastikowe gówno. Serio.

DSC02473.JPG
Kek Lok Si Temple

 

Objechałyśmy też wyspę dookoła, odwiedziłyśmy też Świątynię Węży, w której widziałyśmy tyle węży, ile krokodyli w Amazonii!

***

We are in Malaysia for few days now. We are fine, all good things are coming to us by themselves, we almost don’t have to do anything! People we meet give us hints how to get to cool secret places and we follow.. like on a treasure hunt in a computer game 😉
Sometimes we also just have a good feeling about some places. That’s how we got to not popular among western tourists Songkhla. It’s a town in the south of Thailand, our last destinantion in the country.
It’s definitely worth visiting and has a very interesting history. It used to be one of the most important ports and it brings together three cultures: Thai, Malaysian and Chinese with a little influence of Europe. Looked a bit like Portugal 😉 It’s quiet and calm, people live their lives slowly and smile a lot 🙂
There was some kind of magic that kept us good few days. We moved in a little cute room and had bats as roommates 😉 They were not scary or dangerous, we would even risk saying they were completety cute!
For three days we tried to catch a free tourist tram to get a look around the city but it was always just passing us and we couldnt find a place where it starts. Tourist info were telling us to go to one place, and there were people saying that it’s somewhere else.. Crazy. When we finally managed to do it, we already knew the whole city so it was pointless.
After few days of nice „routine”, we had to leave because our Thai visa was coming to an end. Because of that we went south to Malaysia.
By hitchhiking we got to Butterworth (A city that’s worth the butter) and took a ferry to Penang (Georgetown). When we arrived, we thought we got back in time and it’s Chinese New Year all over again cause lots of people were still celebrating on the streets.

George Town, a multicultural city of bicycles, street art and good food. It was colonized by the british what you can really notice in the architecture and english language all over the place. It also got reached by western trends and infected by hipster style cafes and restaurants. Expensive and snobby. Not reall for us. Despite of this we really liked the city, especially Little India district with amazing food 🙂 finally a little break from rice!
Guess where is the biggest buddist temple in whole south-east Asia? Exactly! In muslim Malaysia! It’s really impressive and there is a 3km path leading to the temple covered with kitsch and shit. Seriously.
We also went all around Penang Island and went to Snake Temple. We’ve seen just as many snakes as crocodiles in Amazonas! 🙂

 

 

 

 

Tajskie ciekawostki i zagadki

[English version below]

dsc01973

To będzie post o tym, jak przespałyśmy Chiński Nowy Rok, czemu Buddha dostaje czerwoną Fantę i jak smakują lody z ziemniakami 😉

Jak wiecie, lub nie wiecie, kilka dni temu (29 stycznia) zaczął się nowy rok w chińskim kalendarzu. Jest to jedno z najwazniejszych świąt w całej Azji, także w Tajlandii. Obchodzi się go głównie w gronie rodzinnym, celebracje trwają kilka dni, a przygotowania nawet kilka tygodni. Specjalnie z tej okazji pojechałyśmy do dużego miasta mając nadzieję zobaczyć wielkie widowisko, a także podzielić się z wami relacją z niego 🙂

Niestety tak się niefortunnie zdarzyło, że (ze względu na wydarzenia z poprzedniego posta) nasza godzinna drzemka przed główną imprezą zamieniła się w długi głęboki sen i obudziłyśmy się kolejnego dnia. Niechcący. Ale to nic, pomyślałyśmy, przeciez to jeszcze nie koniec obchodów. Zaraz po tym jak opuściłyśmy nasz hotel zmierzając na paradę, napatoczył nam się zagubiony argentyński piłkarz. Nie mówił nic po angielsku i potrzebował dostac się do Singapuru na już, ze względu na ważny mecz z samego rana. Kolejne kilka godzin starałyśmy się mu pomóc robiąc za hiszpańsko-angielskich tłumaczy i ogarniaczy życia 😉 Tak więc było nam dane zobaczyć jedynie demontaz dekoracji i sprzątanie po imprezie 😉

dsc01799

Tymczasem wiemy że nadszedł rok Koguta Ognistego, który jest sumbolem płodności. Uwaga, będzie wysyp dzieci! 😀 Podobno ma być to też rok pełen szczęścia i ekscytacji 😉 My mało przesądne, ale co zaszkodzi wierzyć w dobre prognozy 😉

 

Tyle o Nowym Roku, a teraz przenieśmy się na róg ulicy, podwórko niemalże każdego domu, stację benzynową, bank, a nawet centrum handlowe. Tajowie wdzięczni duchom ziemi za to, że moga ją użytkować, stawiają przy dosłownie wszystkich budowlach kapliczki, w których co rano składają świeże (lub nadgryzione 😉 dary.

Najczęstszym darem dla Buddhy jest otwarta czerwona Fanta z rurką. Dlaczego? Otóż ta zagadka wciaż nas nurtuje.

Pomyślałyśmy, że może jest pyszna. No nie… smakuje jak solidnie przesłodzona oranżada Helena. Próbowałyśmy dopytać, ale właściwie każdy odpowiadał nam inaczej. Najbardziej logiczne wydaje nam się, że chodzi tu o kolor tego wyjątkowego „przysmaku”, który symbolizuje krew, a  także jest bardzo ważnym kolorem w tutejszej kulturze.

Z innej beczki, ale wciąż o tajskich gustach 😉 Pomyślelibyście kiedyś o połączeniu pysznych lodów kokosowych z .. chlebem? albo ryżem? a może ziemniaczkiem? My też nie. Omyłkowo skusiłyśmy się na ziemniaczka, bo wyglądał jak kandyzowana skórka pomarańczowa. Nie są to nasze ulubione połączenia, ale kto co lubi! Duży plus za inwencję 🙂

dsc01886

Inną rzeczą która wydaje nam się ciekawa jest zdejmowanie butów przed wejściem do niemal każdego budynku. Na początku ciężko nam się było przyzwyczaić, a teraz już normalne jest dla nas zrzucanie sandałów przed wejściem do spożywczaka. Z uwagi na krótką pamięć, czasem zdarzyło nam się też wrócić do domu na bosaka 😉 Możemy byc jednak pewne, że nasze buty wciąz tam na nas czekają, podobnie jak wiele innych rzeczy które zostawiamy bez opieki. Raczej nie zdarza się tak, że ktoś przywłaszczyłby sobie cudzą rzecz. W końcu karma wraca i Tajowie doskonale o tym wiedzą 🙂

Jeszcze jedną rzeczą, która totalnie nas tu rozczula jest ich przesłodki angielski. Ogólnie jesteśmy bardzo zaskoczone, że niemal wszyscy choćby trochę posługują się tym językiem. Bez tego byłoby nam bardzo ciężko, ze względu na to, że 4 dni zajęło nam zapamiętanie dwóch podstawowych słów: dzień dobry i dziękuję 🙂 Tajski angielski zobaczcie sami!

 

 

English

This is a story of how we slept through Chinesee New Year, why Buddha likes red fanta and how does ice cream with potatoes taste 😉

As you guys may know, or not, few days ago (29th jan) was a beggining of Chinese New Year. It’s one of the most important holidays in whole Asia, here in Thailand as well. It’s mostly celebrated with families and it takes few weeks to prepare to it. Of course we wanted to see how it is. So we went to a big city to see a show! 🙂

Unfortunately our one hour nap before the biggest celebration, by mistake became a 12 hour deep sleep (after Tonsai hard life ;)) We tried again the next day.. When we just left the hotel, going to see the parade, we met a lost argentinian football player who needed our help. He couldn’t say a word in english and had to telport himself to Singapore for a very important game next morning. The next few hours we spent trying to help him and we became spanish-english translators 🙂 So the only thing we saw was everything closing and cleaning after the party.

Anyway, we are  in Fire Rooster Year now. A rooster is a symbol of fertility so expect lots of babies! 🙂 It’s also suppose to be a year of happiness, joy and surprises 🙂 (like all of them!) Of course we belive in all the good prophecies 😉 why not?

That’s all about New Year, now let’s move to every street corner, every house, gas station.. Thai people belive there is ghosts living on every piece of land. They make special shrines for them to thank for using the land. Every morning they bring there fresh (or partly eaten) food. The most favourite drink of the spirits is… red fanta. Why? Why not? We tried to find out by trying (hell no!) and asking around but we still didn’t really find an answear. We belive it’s because of it’s intensive red color which is a symbol of blood and sucrifice.

Would you ever think of eating delicious coconut ice cream with… rice? or potatoes? maybe some bread??? Neither do we. We decided to risk with the potatoes (cause we looove potatoes) and they looked more like sweet orange peel. Well, it’s not gonna be our favourite but big plus for Thai people for creativity! 🙂

Another thing which we consider interesting is taking off shoes before entering any building. At first it was a little hard for us to adjust but now it’s completely normal to get off our sandals before going to groceries store. Sometimes we forget to put them back and realized at home that our shoes are outside the shop 🙂 but it was always still there, as all the things we leave here without supervision. Nobody would take another person’s belongings. Karma.

One more thing that is totally cute for us is Thai english. We are very thankful that we can communicate with nearly everybody here, even if just a little bit 😉 Without it we would have really hard time since it took us 4 days to learn thank you and hello 😉 We loove thai english, it’s our favourite and always brings a big smile on our faces 🙂 check it out (up at the polish section!)
***

Images of gangsta chicken are not ours, we borrowed them from blingee: