O tym jak zostałyśmy porwane przez lądowych piratów i zamieszkałyśmy w barze.

[English version below]

dsc01484

Kilka dni temu opuściłyśmy Koh Lantę. Nie było nam jakoś specjalnie żal, nie spotakłyśmy tutaj przyjaciół na całe życie.

Jedynie pożegnałyśmy się z naszymi ulubionymi sprzedawcami z ulicy którą przechadzałyśmy się jakiś miljon razy dziennie. Na niej oprócz barów znajdował się też slep spożywczo-kosmetyczno-monopolowo-apteczno-pamiątkowo-przemysłowy połączony z barem, hostelem, meksykańską knajpą, słynnym stoiskiem Mr Pad Thai i smutnym panem od ryżu. Jak możecie się domyśleć, było to centrum towarzyskie wyspy 🙂

 

Wracając na stały ląd poczułyśmy się znowu wolne i głodne nowych przygód. Przed opuszczeniem strefy morkiej, postanowiłyśmy odwiedzić polecaną nam małą plażyczkę. Tak na chwilę, na jedną noc.

 

IMG-20170127-WA0003.jpeg

Dotarłyśmy tam w porze odpływu, więc jak możecie się domyślać, plaża wyglądała wręcz ohydnie i skąpane całe w błocie dobiłyśmy do brzegu 😉 Mimo wszystko, w momencie postawienia stopy na tej ziemi, poczułyśmy dobrą energię płynącą od tego miejsca.

dcim4456
Ten mur śmierdzi.

 

Podążałyśmy ścieżką wzdłuż betonowego muru wgłąb lasu, aż dotarłyśmy do serca wioski. Skąd ten mur? Niegdyś wioska Tonsai – bo tak się nazywa, znajdowała się przy samej plaży. Niestety niemalże cały ten teren  w 2014 roku  wykupiła duża firma z Bangkoku chcąc w przyszłości wybudować tam luksusowy resort, a póki co stawiając  wokół betonowy mur. Cała wioska musiała przenieść się wgłąb dżungli. Nikt tego muru nie lubi, ani turyści, ani mieszkańcy, nazywają go wręcz agresywnym. Udekorowany grafiti z hasłami  o wolności i duchu Tonsai stał się symbolem protestu przeciwko komercjalizacji.

Ogółem Tonsai jest odizolowane przez pionowe skały i można tam dopłynąć tylko łodzią. Zostało odkryte przez wspinaczy ok 30 lat temu i stało się ważnym punktem na światowej mapie  wspinaczki. To głównie oni tworzą wspaniałą atmosfęrę tego miasteczka (wyobrażacie sobie wyluzowanych wspinaczy mieszkających w luksusowym hotelu??). My niestety nie podzielamy tej pasji, bo ręce bolą nas nawet od wieszania firanek, a na udach wciąz zakwasy po intensywnym uprawianiu ziemi w ogrodzie Nenga 😉 Tonsai zdecydowanie skradło nasze serca więc obiecałyśmy sobie zacząć przygodę z wdrapywaniem się po skałach i wrócić tam, aby móc wpełni wykorzystać ogromny potencjał tego miejsca. Póki co zwiedzałyśmy okolice przedzierając się przez dżunglę na inne plaże, a wieczorami…

 

dsc01720
Plaża Pra Nang. Dla leniwych turystów, którym nie chce się iśc do baru, bary przypływają 🙂 For lazy tourists at Phra Nang beach
dsc01705
Świątynia na plaży Phra Nang, gdzie podobno zamieszkał duch księżniczki będącej dziewicą. Jako dary dla zmarłej, ludzie przynoszą penisy prosząc o płodność. Fertility princess cave.

Wszystko zaczęło się od wizyty w pirackim barze, gdzie przyciągnęły nas miłe dźwięki muzyki na żywo. Chciałyśmy uczcić to, że jutro nie musimy wstawać do roboty więc weszłyśmy tam na jednego drinka. Jak możecie się domyślić, na jednym się nie skończyło, bo zostałyśmy tam… cztery dni. Już po przekroczeniu progu tego miejsca poczułyśmy się jak  w domu i zostałyśmy automatycznie wciągnięte do wielkiej pirackiej załogi. W ciągu pierwszej godziny poznałyśmy chyba wszystkich przyjezdnych, właścicieli i ich ziomków. W barze wszyscy posługiwali się bardzo zaraźliwym, specyficznym slangiem o ironicznym poczuciu humoru. Naszym. Codziennie miałyśmy plan wyjazdu, jednak bezskutecznie. Zostańcie, mówili. „Why not?”. W ten sposób po pierwszym noclegu w hostelu, na osobiste zaproszenie kapitana Toffifee (właściciela), przeniosłyśmy się do baru.

dsc01797

Sunset Pirate Bar to nie tylko miejsce, to stan umysłu. Najbardziej pozytywny bar jaki kiedykolwiek miałyśmy szczęście odwiedzić. Miejsce, gdzie właściciel nie dba o zarobek, ale o to żeby dosłownie każda osoba przekraczająca próg czuła się tam dobrze. Rzadko zdarzało  się by ktokolwiek opuszczał to miejsce przed zamknięciem, a jesli już to każdy wołał  za nim „Where you goooooo?”. Toffifee, What is my name, Shy Johnny i cała piracka rodzina  ciągle czymś nas częstowali, robili nam kosmiczne  discounty, magicznie rozmnażali nasze drinki. Do rana trwały jam sessions, często też specjalnie dla nas puszczali polskie reggae. Czas płynął tam zupełnie inaczej („What’s the time?” „It’s TONSAI time”). Mimo, że pokochałyśmy to miejsce, po kilku nieprzespanych nocach zmęczenie dało się we znaki. Korzystając z okazji, że cała załoga spała i nikt nie namówi nas już do zostania na kolejną noc (bo z pewnością nie mogłybyśmy się oprzeć), zostawiłyśmy im pożegnalny list wraz z polskim prezentem i z nadzieją na powrót i złamanymi sercami, wymknęłyśmy się. „See you when you see me”, jak mawiał szef Toffifee 🙂

W całej wiosce panuje hasło „Opuszczam Tonsai. Jutro. Może”. Jak dane nam było się przekonać, nie jest to łatwe. Samo podjęcie decyzji to jeszcze nie sukces. Przy zakupie biletu na łódkę, okazało się że nie mamy wystarczającej kwoty. W końcu nasz budżet przewidywał jednodniowy pobyt, a najbliższy bankomat był oddalony o 40 min drogi przez dżunglę. No cóż, nie było wyjścia 😉

Czasem mamy takie nasze dziwactwo, że jak mamy pod dostatkiem pięknych miejsc i widoków, to potrzebujemy przerwy, odizolowania, żeby później móc znów w pełni to docenić. Tak więc uciekłyśmy do dużego, brzydkiego miasta Hat Yai. Stąd właśnie was pozdrawiamy ;)Mamy czas żeby dla Was napisać 😉 Bo nie ma tu co zwiedzać 🙂

[ENGLISH]

We left Koh Lanta few days ago. We weren’t very sad. We didnt really meet friends for life in there. We just said goodbye for our favourite locals that worked in or around Aleena Mart. It was social center of the island. On the ferry we felt free and happy to discover some new places 🙂 The plan was to escape from the coast but first we wanted to check very fast one beach that was recommended by a friend. Just for one night…

We arrived at the low tide so it all looked pretty ugly. After walking in mud for about 10 minutes we got to the beach. Despite of all the uglieness, we felt very good vibe from that place. To reach our bungalow, we had to follow the path along a concrete wall. Why is there a wall? Few years ago Tonsai village was located exactly at the beach. In 2014 a big developer company from Bangkok bought most of land in Tonsai to build a big, luxury resort and built a wall around the property. All the locals had to move deeper in the forest. Nobody likes that wall, they even call it agressive. Right now its decorated with art mostly about freedom and is a symbol of fighting with commercialization.

In general Tonsai is famous from excellent climbing rocks and the climbers discovered this place over 30 years ago. They also create a great atmosphere here. Could you imagine easy going climbers in a luxury resort? We can’t. Even thought we didn’t really do climbing, we loved this place because of the atmosphere and we promised ourselves to start and come back there again 🙂 We spent our days there walking around, kayaking to and at different beaches and simply chilling 🙂 And our nights…

We wanted to go for one drink and celebrate that we don’t have to work in the morning. So we walked around and heard good live music. That was the Sunset Pirate Bar. As you may think, it didn’t end at one drink.. we stayed there 4 days. In the first second after we entered, we felt like members of the crew 🙂 We met there almost whole village, the owners and their friends. Everybody there were using a special slang, very ironic. Ours. Every day we planned to leave Tonsai but it didn’t work. „Where you goooo?” they said. „Stay. Why not?” they said. So we did 😉 After one night in the bungalow we got invited by the owner of Sunset to stay there. So we moved with our hammocks and became real pirates.

Sunset Pirate Bar is not just a bar. It’s a state of mind 🙂 It’s the most positive place that we have ever visited. The owner doesn’t care about money, it’s all about making people happy and enjoy life together. It happens very rarely that people go out of the bar before closing. If they do, everybody is like: „Where you goooo?”. Toffifee (the owner), What is my name, Michael, Shy Johnny and the rest of the crew were all the time bringing us something to eat, making us huge discounts and secretely giving us free drinks. There were jam sessions until mornings, polish reggae specially for us. The time was different in there. „What’s the time?” „It’s Tonsai time!”. We didn’t like them, We looooved them 🙂

Even though we fell in love with Tonsai, after 4 nights with almost no sleep and budget only for one day (as was planned before we came here => no ATM) we decided to leave. We had to wait for everybody to fell asleep because we knew they wouldn’t let us go and also for us it would be heartbreaking to say goodbye. We left them a goodbye letter and polish style gift. We really hope to meet them again one time. „See you when you see me”, like the boss use to say.

It was hard to leave. As everybody in Tonsai use to say „I leave Tonsai. Tomorrow. Maybe”.

Now we are in Hat Yai. A big, ugly city with nothing to do or see. As we planned. We also enjoy time just for ourselves, without pressure of beautiful views or sightseeing. Sometimes we need a break from all the beauty of nature to appreciate it more when we are back 🙂

 

 

Dodaj komentarz